środa, 1 czerwca 2016

KRZYSZTOF SZCZEPANIK

niedziela, 24 lutego 2013

Barwni, normalni: Di Canio

W piłce nożnej zdarzają się różne sytuacje. Z reguły mówi się o piłkarzach jak o „lalusiach”, jednak di Canio był tego zupełnym przeciwieństwem.

Waleczny, agresywny; we Włoszech, gdzie grał w Napoli, Milanie i później na koniec kariery w Romie. Zasłynął nawet z poglądów faszystowskich i słynnego salutu w stronę kibiców, przez co dla części kibiców został wrogiem publicznym numer one.

dicanio1

Zasłynął ze swojej normalności. Dziwne, a jednak na boisku nie zawsze gra i walka idą w parze z duchem fair play. W 2001 roku otrzymał nagrodę Fair Play FIFA, co jak na takiego piłkarza grającego tak agresywny futbol, jest co najmniej dziwne. Oto fragment meczu piłkarskiego, podczas, którego Di Canio został ulubieńcem publiczności i nie zważając na korzyść zmienił obraz postrzegania go jako „tego złego”. Na wyspach stał się wzorem gry czystej, gry fair. (link poniżej)

W 2000 roku w czasie meczu rozgrywanego przez West Ham i Everton, bramkarz przeciwnej drużyny został kopnięty, jednak sędzia nie przerwał spotkania. Di Canio znalazł się w doborowej sytuacji, żeby strzelić bramkę, lecz wolał złapać piłkę i zwrócić uwagę sedziemu, żeby zajął się obolałym bramkarzem. Przez to zachowanie Di Canio został obdarowany gromkimi brawami, zarówno przez swoich kibiców, jak i kibiców przeciwnej drużyny.


Jego barwna kariera jest do dziś zagadką dla wielu. Postępował i zachowywał się według własnego przekonania od początku do końca. Dziś jest trenerem Swindon Town i jest tam ulubieńcem publiczności oraz piłkarzy. Zdecydowanie zasłużył na miano barwnego, ale i normalnego. Oby tak dalej!

---

http://czasnasport.wordpress.com/

http://www.youtube.com/watch?v=6Rebx4RR4i8

Autorem artykułu jest Anna Łegowska


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

sobota, 9 lutego 2013

Odważny krok Poznaniaka

Autorem artykułu jest Adrian Motulewicz


Kilka dni temu Bartosz Bereszyński podpisał kontrakt z Legią Warszawa, który będzie obowiązywał od lipca tego roku. Czy Bartosz Bereszyński wie, co robi? Zapraszam do lektury!

rsecjyzq%5B1%5D

Kojarzycie może tego pana na powyższym zdjęciu? Nie? Szkoda, bo jest świeżutkim nabytkiem warszawskiej Legii. Tak, rodowity poznaniak (powyżej z herbem Lecha Poznań na piersi) został piłkarzem drużyny, której Kolejorz nienawidzi. Mowa oczywiście o Bartoszu Bereszyńskim, napastniku, który w niedalekiej przyszłości miał wejść do pierwszego składu Lecha. Najwyraźniej Bereszyńskiemu jest nie w smak granie w niebieskim trykocie. Ciekawe jest to, że do drużyny Legii dołączy dopiero latem. A więc przez pół roku będzie wyśmiewany, wyzywany i odrzucony w swoim środowisku. Niestety, tak to jest w środowisku piłkarskim, jeżeli zdradzisz barwy klubowe, to wiedz, że nie będziesz miał lekkiego życia.

Jednak postawmy się na miejscu 21-latka. Lech dobrze wiedział, że w czerwcu kończy się kontrakt Bereszyńskiemu. Działacze z Poznania całą swoją uwagę skupili na sprowadzeniu Łukasza Teodorczyka z Polonii Warszawa. W tym właśnie momencie ważyły się dalsze losy Bartosza w stolicy Wielkopolski. W końcu transfer Teodorczyka doszedł do skutku. Był to wyraźny znak dla Bereszyńskiego, że ciężko mu będzie walczyć o numer jeden w ataku Kolejorza. Co ciekawe, trener Mariusz Rumak kilka dni temu wychwalał Bartosza i wiązał z nim duże nadzieje na przyszłość. Jednak kilka dni po informacji o tym, że do klubu przyjdzie Teodorczyk, Bereszyński odrzucił propozycję nowego kontraktu. Z okazji skorzystał zespół Legii Warszawa, której jest potrzebny nowy napastnik. Kto wie, czy Bereszyński w krótkim czasie nie stanie się gwiazdą Wojskowych.

Z jednej strony można powiedzieć, że takich rzeczy się nie robi. Nie zdradza się klubowych barw na rzecz odwiecznego rywala. Jednak z drugiej strony Bereszyński miał na myśli dobro swoje i swojej rodziny. W wywiadzie udzielonym w kwietniu ubiegłego roku na pytanie, czy byłby w stanie związać się z Legią, odpowiedział: Myślę, że nie można mieć takich uprzedzeń. Piłkarz jest tak specyficznym zawodem, że sądzę, że nie można się sugerować, czy jest to Lech Poznań, czy Legia Warszawa. Za kilkanaście lat nikt nie wyżywi mojej rodziny, a jeśli w Lechu nie będę miał okazji grać, natomiast w Legii owszem, to dlaczego miałbym z tego nie skorzystać.
Bereszyński nie jest pierwszym i nie jest ostatnim piłkarzem, który zmienił barwy na rzecz odwiecznego rywala. Przypadek Luisa Figo czy też ostatni transfer Tomasza Brzyskiego z Polonii Warszawa do Legii Warszawa pokazuje, że nie jest to zjawisko nam obce. W takich sytuacjach wymagana jest wyrozumiałość, piłkarz nie zawsze gra tam, gdzie chce. Czasami ma na to wpływ kondycja finansowa i chęć utrzymania siebie i rodziny. Wierzę w to, że Bartosz wie, co robi, i nic przykrego go nie spotka. Chociaż wiem, że lekko mu nie będzie.

PS. Legia miała chęć ściągnąć do siebie także Karola Linetty, ale ten ze względu na wrogość klubów nie opuścił Lecha. Tłumaczy to strachem przed tym, co kibice Kolejorza mogliby zrobić jego rodzinie.

---

http://okiemadriana.blogspot.com/

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

sobota, 19 stycznia 2013

Dream makers - FOOTBALL ACADEMY

Jesienne popołudnie. Godzina 18:15. Zabawa w najlepsze. Mama małej Nadii przyjeżdża odebrać ją wcześniej z treningu. Nadia, jak tylko zobaczyła swoją mamę, schowała się za swoich kolegów z grupy. Ona nigdzie nie idzie. – Nadia, proszę, chodź! Mała kiwa tylko zdecydowanie głową. Chce zostać. Nigdzie nie idzie.

Mowa nie o czym innym jak o treningach piłki nożnej dla dzieci w wieku 4-12 lat. Football Academy, bo o tej szkółce mowa, ruszyło w Kielcach 13 września 2011. Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu o osobach, które samą FA Kielce założyli. Dwaj koledzy, pasjonaci piłki nożnej, którzy znają się od czasów szkoły średniej – Rafał Januchta i Mateusz Jończyk. Obecnie Rafał jest w Warszawie, natomiast w Kielcach odpowiada za wszystko Mateusz.Mateusz Jończyk z najmłodszą grupą trenującą w Football Academy Praca w innej firmie od 07:30 do 15:30 nie przeszkadza mu w poświęcaniu szkółce czasu i energii. Od organizacji sal gimnastycznych, biura, przygotowywaniu konspektów treningowych, grafików, poprzez sprawy marketingowe, a na załatwianiu odpowiednich koszulek dla dzieci kończąc. To wszystko sprawy, o których Mateusz musi pamiętać, żeby cała szkółka sprawnie funkcjonowała. A to dopiero połowa drogi do sukcesu jakim może się pochwalić. Skąd pomysł? – Od najmłodszych lat miałem kontakt z piłką nożną – mówi Mateusz. – Poza tym przez dłuższy okres czasu mam kontakt z dziećmi będąc wolontariuszem w projekcie „Uśmiech Dziecka”, który wdrożyłem w Kielcach w czerwcu 2007 roku. Pomyślałem, że można te dwie kwestie połączyć.Zdawałem sobie sprawę, że porywam się na coś dużego, że to duża odpowiedzialność i dużo pracy nad tym żeby przekonać chociażby rodziców, którzy nie dowierzali, że ich 4-letnie dzieci mogą grać w piłkę nożną. Po otworzeniu naszej szkółki FA Kielce, na wiosnę tego roku powstały w mieście dwie kolejne, więc jak widać – było warto. Z planów na wiosnę 2013 r. – powoli przygotowujemy się do otwarcia grupy 13-14-latków. Wprowadzimy specjalne stypendia dla dzieciaków, zarówno dla tych, które już u nas trenują, jak i dla nowych, które rozpoczną u nas treningi. Chcemy zachęcić do treningów w FA Kielce zarówno chłopców, jak i dziewczynki (obecnie są cztery) oraz zorganizujemy turniej. Pomysłów nam z pewnością nie zabraknie.Jesień 2012 - jeden z treningów FA Druga połowa sukcesu Mateusza to pasja. Jego samego i ludzi, którzy razem z nim tworzą FA Kielce, a bez których nie odbyłby się żaden trening. Trenerzy. Jak sam Mateusz Jończyk przyznaje – Football Academy ma pewne wyznaczone standardy w doborze boisk, sal gimnastycznych i samego sprzętu treningowego. Najważniejsi są jednak trenerzy. Cała reszta schodzi na dalszy plan. To trenerzy nadają wszystkiemu sens.

Wystarczy przyjść na jeden z treningów, żeby przekonać się, że ludzie którzy w FA Kielce uczą małe dzieci i pokazują im na czym polega piłka nożna, to nie przypadkowe osoby. – Sam od bardzo dawna trenuję piłkę nożną - mówi Mateusz Gwizd, trener w FA Kielce od czerwca 2012 roku. Od zawsze podpatrywałem właśnie trenerów. Już chodząc do liceum sportowego wiedziałem, że nie umiałbym odnaleźć się w czymś innym. Obserwując niejednego trenera widziałem, że niektórzy z nich mieli papiery na trenowanie innych, ale zupełnie się do tego nie nadawali. Niektórzy z nich po prostu przychodzili na trening, rzucali piłkę dzieciom i na tym kończyli swoją pracę. Jestem daleki od takiego sposobu trenowania innych, bo albo robi się coś z pasją, albo nie robi się tego w ogóle.

Pasja to także słowo, które bardzo często pojawia się w rozmowach z innymi trenerami. Większość z nich po AWF-ie i każdy na co dzień pracujący poza szkółką. Zajęciom z dziećmi poświęcają kilka dni w tygodniu w godzinach popołudniowych, kiedy to treningi się odbywają. Większość z nich pracująca w FA Kielce już od co najmniej kilku miesięcy zna swoich podopiecznych, widzi i uczestniczy w ich sukcesach. Na pytanie czy trudno jest im połączyć pracę zawodową z treningami wszyscy odpowiadają zdecydowanym NIE.Mam ten komfort, że na co dzień pracuję w stałych godzinachmówi Mateusz Gwizd Nawet jeśli jestem zmęczony i pojadę na trening z dziećmi to tam tego zmęczenia nie czuję. Wręcz w jakiś sposób relaksuję się z nimi, a kończąc trening nie czuję już w ogóle stresu z całego dnia.
Jak przyznaje inny trener, Adrian Leszczyński – Wystarczy rozplanować sobie dobrze dzień. Wtedy nie ma najmniejszego problemu z pracą i treningami. Trzeba chcieć i da się wszystko zrobić. Adrian Leszczyński (po lewej) i Mateusz Gwizd z dziećmi trenującymi w szkółceTo że da się zarazić choćby 4-letnie dzieci pasją do piłki nożnej potwierdzają słowa trenera, który pracuje właśnie z najmłodszą grupą 4-6-latków, Leonarda Zarzyckiego – Sport, a zwłaszcza piłka nożna, to od zawsze była moja pasja. Jeśli chodzi natomiast o
pracę z dziećmi to stwarza mi ona dużą satysfakcję i przyjemność. Zwłaszcza, gdy widzę podczas ćwiczeń lub meczu turniejowego, że moja nauka nie idzie w las i że pomimo tego, że chłopcy są bardzo młodzi, to są na naprawdę wysokim poziomie.
Patrząc na jeden z wielu treningów, nie sposób nie przyznać, że obawy rodziców co do tego, że małe dzieci nie dadzą sobie rady na treningach są zupełnie bezpodstawne. To co wielokrotnie jest podkreślane w szkółce, podczas treningów, najważniejsza w piłce nożnej jest zabawa. Jak mówią sami rodzice, nie przyjść na trening to dla dzieci biorących udział w treningach najgorsza kara.

---

Agata Jeruszka

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

piątek, 14 grudnia 2012

Estadio Santiago Bernabéu – jeden z najpopularniejszych obiektów sportowych świata

Autorem artykułu jest Krystian Tarnowicz


Prawdopodobnie każdy, kto posiada dostęp do środków masowego przekazu, słyszał o kultowym klubie piłkarskim Real Madryt. To jeden z najlepszych i najbardziej utytułowanych kolektywów w świecie futbolu, zaś stadion, na którym rozgrywa on swe mecze, należy do najbardziej znanych tego obiektów na ziemi.

Macierzysty stadion Realu Madryt nosi miano Estadio Santiago Bernabéu. Nazwa ta została mu nadana w ramach upamiętnienia napastnika niniejszego klubu, a następnie jego wieloletniego prezesa – Santiago Bernabéu Yeste’go. Wsławił się on między innymi tym, że zdołał pozyskać w 1944 r. wielki kredyt bankowy, za pomocą którego sfinansował budowę obiektu sportowego, nazwanego po kilku latach jego nazwiskiem. Jako ciekawostkę warto zaznaczyć fakt, iż w odróżnieniu od większości mieszkańców ówczesnego Madrytu, Bernabéu był gorącym zwolennikiem reżimu generała Franco – umożliwił on m.in. podporządkowanie zarządzanego przez siebie klubu frankistom, a wcześniej, podczas panującej w Hiszpanii wojny domowej, przystąpił do oddziału armii wiernej przyszłemu dyktatorowi.

Madryt zabytki

Wróćmy jednak do historii stadionu, na którym swe mecze w roli gospodarzy rozgrywa Real Madryt. Zaczyna się ona dnia 22 czerwca 1944 r., kiedy to Santiago Bernabéu Yeste, pełniący wówczas rolę prezesa klubu „Królewskich”, podołał wspomnianemu wcześniej zadaniu w postaci pozyskania kredytu bankowego na budowę opisywanego stadionu. Miał ów stadion zastąpić mocno wysłużony i niespełniający już ówczesnych standardów macierzysty obiekt sportowy Realu o nazwie Estadio Chamartín. Mniej więcej dwa i pół miesiąca później, albowiem 5 września tego samego roku, przeprowadzono uroczystą ceremonię, na której dokonano wyboru projektu architektonicznego nadmienionego obiektu. Zgodnie z jego założeniami, przyszły stadion Realu Madryt miał pomieścić ponad 75 tys. widzów, z czego blisko 30 tys. miejsc przewidziano jako miejsca siedzące, natomiast nieco więcej niż 9 tys. zamierzano pokryć dachem.

Budowa stadionu rozpoczęła się z dniem 27 października 1944 r. Przebiegała ona sprawnie i bez większych problemów, w związku z czym oficjalne otwarcie obiektu sportowego „Królewskich” było możliwe już 14 grudnia 1947 r. W ramach meczu inauguracyjnego przewidziano towarzyskie spotkanie między gospodarzami stadionu, Realem Madryt, a jednym z najlepszych klubów ligi portugalskiej, pochodzącym z Lizbony CF Os Belenenses. Wspomniany mecz zakończył się wynikiem 3:1, a zwycięstwo odnieśli gospodarze. Strzelcem pierwszego gola na nowo otwartym stadionie był natomiast napastnik „Królewskich”, Sabino Barinaga.

W pierwszych latach swego istnienia macierzysty obiekt sportowy Realu Madryt nosił nazwę Nuevo Estadio Chamartín („Nowy Stadion Chamartín”), co wynikało z faktu, iż po prostu zastąpił on wcześniej używany przez drużynę „Królewskich” stadion. Miano „Santiago Bernabéu” przylgnęło do niego natomiast dopiero 4 stycznia 1955 r. Decyzję o zmianie nazwy podjęto pod wpływem zakończonej sukcesem modernizacji opisywanego stadionu, przeprowadzonej przez legendarnego prezesa madryckiego klubu. Do wspomnianej renowacji doszło w roku 1954 – powiększono wówczas pojemność trybun do 120 tys. widzów. Z kolei w ramach kolejnych prac remontowych z 1957 r. zamontowano na niniejszym stadionie sztuczne oświetlenie. W maju tego samego roku rozegrano przy nim pierwszy mecz, w którym poza drużyną gospodarzy udział wziął brazylijski klub Sport Club do Recife.

W pierwszej połowie lat 60. minionego wieku Królewski Hiszpański Związek Piłki Nożnej, odpowiednik naszego PZPN-u, podjął decyzję, w myśl której wszystkie mecze reprezentacji Hiszpanii winny być rozgrywane na Estadio Santiago Bernabéu. Pierwszy reprezentacyjny mecz Hiszpanii na nowym obiekcie odbył się w 1964 r., zaś przeciwnikiem piłkarzy pochodzących z kraju corridy był zespół Związku Radzieckiego.

Z racji wyboru Hiszpanii jako kraju-gospodarza odbywających się w 1982 r. mistrzostw świata w piłce nożnej postanowiono poddać stadion Santiago Bernabéu kolejnym modyfikacjom. Ich najważniejszym rezultatem było ograniczenie ze względów bezpieczeństwa liczby miejsc do niewiele ponad 90 tys. Wszystkie miejsca stojące zlikwidowano natomiast na przełomie lat 1998 i 1999, a powodem tego stanu rzeczy były nowo wprowadzone regulacje UEFA. Kolejne istotne prace renowacyjne miały miejsce w 2007 r. – wówczas postawiono dach nad trybuną wschodnią – oraz w 2011 r., kiedy to w jednym z sektorów „dobudowano” 900 nowych miejsc dla kibiców.

Jako ciekawostkę warto zaznaczyć fakt, iż Estadio Santiago Bernabéu posiada własną linię metra, nazwaną Estación de Santiago Bernabéu, przez którą przejeżdża jedna linia kolei podziemnej. Z nieco bardziej sensacyjnych zdarzeń związanych z niniejszym obiektem warto wspomnieć natomiast sytuację z 12 grudnia 2004 r., kiedy to w 88. minucie mecz między „Królewskimi” a Realem Sociedad został przerwany z powodu fałszywego alarmu bombowego. Nadmieniony alarm został wywołany przez rzekomego członka organizacji politycznej ETA, której celem jest wyzwolenie Kraju Basków z hiszpańskiej administracji. W każdym razie ewakuacja kibiców przebiegła błyskawicznie, natomiast bomby, która zgodnie z zapowiedzią miała wybuchnąć równo o godzinie 21, nie odnaleziono.

O tym, że Estadio Santiago Bernabéu jest jednym z najbardziej znanych obiektów sportowych na ziemi, decyduje w pewnej mierze z pewnością ranga jego macierzystego klubu oraz fakt, że rozgrywane są na nim mecze jednej z najlepszych reprezentacji piłkarskich na świecie. Z drugiej strony pod względem wdrożonych rozwiązań technologicznych i koncepcji architektonicznych stadion Realu Madryt również znajduje się w światowej czołówce. Zresztą cokolwiek byśmy na jego temat nie mówili, kibice piłkarscy i tak będą właściwie kojarzyć nazwę „Estadio Santiago Bernabéu” bez względu na okoliczności, w jakich ją usłyszą.

---

Madryt zabytki

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

niedziela, 4 listopada 2012

Capitano PZPN

Autorem artykułu jest gorzbi


Nowa era się rozpoczyna, wybrano nowego prezesa PZPN a może powinienem powiedzieć jak w jednym z kabaretów Polski Związkek Piłki Kopanej...Wiele już polscy kibice widzieli i się nasłuchali. Są to pewne reflekcje nad tym co już było, a co może być?

Dla mnie PZPN od dłuższego czasu przypominał już potężny kontenerowiec, który co prawda sunął do przodu ale bardzo wolno. Można by rzec że właściwie się bardziej cofał niż płynął. A chyba jeszcze lepszym porównaniem byłby Titanic. Z tym, że PZPN już dawno zderzył się ze swoją górą lodową i cały czas tonął. Wszyscy to widzieli i pewnie wielu by już chciało żeby ten statek zniknął w głębinach lecz mimo coraz większego balastu nie chciał pójść na dno. Chyba dla wielu już kibiców rzeczywiście było by lepiej żeby ten statek przepadł niż się uratował. A załoga tego statku na pewno świadoma wydarzeń zamiast opuścić tonący statek to świetnie się dalej bawiła. Dużo gadania, dużo obiecywania zmian i popraw a jak zwykle skończyło się na słowach. Lepiej, bo załoga ta zaliczała wpadkę za wpadką. Robienie dobrej miny do złej gry to już była codzienność. Można było tylko klnąć na ten cały bajzel. Najbardziej w tym wszystkim szkoda polskich kibiców bo to co się działo na naszym podwórku było widoczne w Europie i na świecie. A przecież my mamy swoje tradycje, grać też potrafimy (czasem) a jednak wyniki przez nas osiągane nie zawsze są zadowalające. Można to zrzucać na wiele czynników, trenera, system szkoleń, motywacje, stosunki międzyludzkie i pewnie jeszcze wiele innych ale gdzieś tam pośród tego wszystkiego jest PZPN. Niestety wręcz chora atmosfera nie sprzyja rozwojowi. Czasem to zdecydowanie miałem wrażenie że działaczom bardziej zależało na tym ile zarobią niż na wynikach sportowych. Jednak kasa gra poważną rolę, a sztuczne uśmiechy osób na najwyższych stołkach jeszcze bardziej mnie drażniły. To są poważni ludzie a takie niepoważne zachowania. Byli pośmiewiskiem nie raz, no ale uśmiech zawsze im towarzyszył. Może to było coś w stylu „i tak tego statku nikt nie uratuje to po co się spinać”. Ale to już przeszłość… od teraz zaczyna się nowy okres w rejsie. Czy coś się poprawi? Czy będzie tak samo?


Nie jestem przeciwnikiem ani zwolennikiem Zibiego Bońka. Gratulacje dla nowego prezesa za wygraną wręcz druzgocącą. Teraz ta postać jest nowym kapitanem i musi poprowadzić tego uszkodzonego kolosa dalej. Zatopi go? Naprawi? Jak popłynie dalej? Jaka będzie jego przyszłość? Teraz czas pokaże. My kibice jesteśmy już tym wszystkim zmęczeni i tak na poważnie to już chyba nic nas nie zaskoczy. Ale przydałaby się jakaś zmiana, na lepsze oczywiście. Przed wyborami dużo Boniek mówił, nie bał się wytykać błędy, nie chował głowy ale głośno mówił o wszystkim. Mam nadzieję że z takim samym zapałem będzie teraz prowadził PZPN i wyleczy tę organizację z dręczącego ją raka. Nie pozostaje nic innego jak tylko życzyć nowemu prezesowi wytrwałości i pewnie też szczęścia, żeby dobrze i mądrze to prowadził. Tak aby słowa nie były tylko słowami ale zamieniać je należy w pozytywne czyny.

---

Internet jako inne życie www.gorzbi.pl

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl